Ustawa reprywatyzacyjna uchwalona w styczniu tego roku przez Sejm zakłada zwrot byłym właścicielom połowy wartości utraconego mienia w naturze lub w postaci bonów reprywatyzacyjnych. Posłowie zawęzili jednocześnie krąg uprawnionych do reprywatyzacji. Odrzucili bowiem wnioski znoszące wymóg posiadania obywatelstwa polskiego w dniu 31 grudnia 1999 roku przez byłych właścicieli lub ich spadkobierców. Oznacza to, że uprawnionymi do zwrotu majątku byliby wyłącznie ci, którzy w dniu utraty majątku byli obywatelami polskimi. Swoich roszczeń, w ramach ustawy, mogłyby dochodzić osoby, którym odebrano nieruchomości w latach 1944-1962 na podstawie dekretów nacjonalizacyjnych. Otrzymane bony można by później zamienić na przykład na ziemię lub nieruchomości w Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa albo na akcje prywatyzowanych przedsiębiorstw. Ustawa podzieliła polityków. Jedni, jak Bogdan Pęk z PSL, twierdzili, że uchwalona ustawa jest zła, bo Polski nie stać na reprywatyzację w takiej skali. - Jest to reprywatyzacja nie do przyjęcia i wielkie zadanie dla pana prezydenta. Wszystko w jego rękach - mówił Pęk. Podobnego zdania był również wicemarszałek Sejmu Marek Borowski. - To jest fatalna ustawa. Ona uderza w możliwości rozwoju kraju. Jest przejawem skrajnej nieodpowiedzialności tych polityków, którzy ją poparli - uważał Borowski. Gorącym zwolennikiem reprywatyzacji w tej postaci był Tomasz Wójcik z AWS. - Jest to zrównoważone możliwościami państwa (...). Tak, że z jednej strony ludzie otrzymają majątek, a z drugiej strony nie zachwieje to bezpieczeństwem majątkowym państwa - powiedział poseł AWS. Czy Senat wprowadzi jakieś zmiany - dowiemy się wkrótce. Jeśli senatorowie wprowadzą jakieś poprawki, ustawa powróci do Sejmu. Później musi ją jeszcze podpisać prezydent.